czwartek, 11 września 2014

Rozdział 3

Usiadłem wygodnie na kanapie, założyłem nogę na nogę i zacząłem się wsłuchiwać w historię Emily. - Mój ojciec, James Moon był dobrym człowiekiem. Zawsze się nami opiekował i miał powodzenie w pracy jako ordynator chirurgii. Pewnej nocy niespodziewanie wyszedł, mówiąc, że zapomniał wziąć czegoś ważnego ze szpitala. Wyglądał na zdenerwowanego i wyruszył tam około północy. Gdy minęły dwie godziny zaczęliśmy się niepokoić, gdy nie wracał do domu. Postanowiliśmy jednak nie siać paniki i uznaliśmy, że zjawi się jutro. Nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego o ósmej trzydzieści wujek Steven przyszedł do naszego domu ze złymi wieściami. Na jego twarzy widać było smutek i przygnębienie „Rose, Emily, mam złe wieści i może to wami wstrząsnąć… James nie żyje” wtedy to były jego pierwsze i ostatnie słowa po, których cała nasza czwórka rozpłakała się na dobre. Nie chcę sobie przypominać co było dalej. Wiem tylko, że mój wujek nigdy nie rozwiązał sprawy, choć bardzo się starał, a mojego ojca, jego brata znaleziono martwego w pokoju lekarskim. Podobno miał kilkadziesiąt ran od cięć wieloma nieznanymi narzędziami, a w ustach śmierdzącą, chemiczną truciznę. Niektórzy twierdzili, iż popełnił samobójstwo, ale nawet trudno było ustalić co było przyczyną zgonu… - przerwała – przepraszam, zapędziłam się. Nie powinnam więcej o tym mówić, a poza tym nie potrafię. Taka retrospekcja przywołuje złe wspomnienia – najpierw nic nie powiedziałem, tylko myślałem co ta biedna rodzina mogła wtedy przeżywać. Nabrałem dużo powietrza w płuca i głośno wypuściłem powietrze z ust.
- Rozumiem, ja nawet nie wiem co to uczucia, bo nie pamiętam swojej rodziny. Co do twojego ojca uważam, że nie mógł popełnić samobójstwa, ponieważ przy tak dużym zdenerwowaniu musiał przeżywać stres z powodu spotkania z osobą trzecią – czemu ja wale takie głupoty, wtedy gdy są niepotrzebne. Przez to Emily spojrzała na mnie przekręcając głowę.
- Co powiedziałeś?
- Ja… ale… nie nic, nie słuchaj mnie – próbowałem wybrnąć z niezręcznej sytuacji odwracając swój wzrok w inną stronę. Resztę dnia przesiedzieliśmy w ciszy, a wieczorem gdy Emily przedstawiła mnie swojej matce jako bliskiego kolegę i swojemu rodzeństwu, Jane i Kate, zasiedliśmy przy kolacji, gdzie musiałem po raz kolejny nawymyślać sporo fałszywych informacji o sobie. Emily przydzieliła mi wolny pokój, a sama położyła się w swoim łóżku i prawdopodobnie od razu zasnęła. Przez kolejne pół godziny siedziałem na łóżku, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu nie byłem ani trochę zmęczony. Targały mną różne emocje jak złość, przyjaźń. Tak, byłem zły, bo nie wiedziałem kto wyczyścił mi pamięć łącznie z imieniem. Czy wtedy wydarzyło się coś co przysporzyło mi kłopotów? A może to ja sprawiłem komuś przykrość? Drzwi od mojego pokoju uchyliły się lekko. Przestraszony spojrzałem w tamtą stronę, jednak w ujrzałem tam tylko dwie małe dziewczynki ubrane w kolorową piżamkę. Szybkim ruchem ręki zaprosiłem je do środka widząc, że mają do mnie jakąś sprawę. Weszły niepewnie, a jedna z nich trzymała w rączce brązowego pluszaka.
- Przepraszamy panie Oliverze, nie chciałyśmy pana budzić.. – zaczęłam Kate niepewnie
- Nic nie szkodzi i tak nie spałem. Jade, Kate, coś się stało? – zapytałem spoglądając obydwu prosto w niebieskie oczy.
- My tylko chciałybyśmy wiedzieć ile pan z nami zostanie, bo my… bardzo pana polubiłyśmy panie Dixon… - zaśmiałem się lekko
- Po pierwsze nie nazywajcie mnie „pan”, to brzmi jakbym był starym dziadkiem, mówcie mi po imieniu. A odpowiadając na wasze pytanie, zostanę jak najdłużej będę mógł – uśmiechnąłem się – od kogo dostałaś tego misia Jade?
- Od taty
 - Na pewno bardzo was kochał… - nie zdążyłem dokończyć zdania, gdyż moje drzwi ponownie się uchyliły, lecz tym razem stała w nich dorosła kobieta. Lucy Moon, osoba którą niedawno poznałem przy kolacji. Wbiła swój wzrok w sześcioletnią dwójkę, która posłusznie wyszła z pokoju, lecz kątem oka popatrzyły na mnie z zadowoleniem. Ich matka skinęła głową w moją stronę przepraszając mnie za jej dzieci i cicho zamknęła za sobą drzwi pozostawiając mnie samego. W ciągu następnych pięciu minut udało mi się zasnąć. Zbudziłem się słysząc czyjś ciepłe słowa melodyjnej piosenki oraz woń świeżych jajek smażonych na patelni. Z wielkim trudem podniosłem swoje cztery litery, aby udać się do toalety. Pierwszy ruch jaki zrobiłem wchodząc do niej, to zakryłem sobie ręką usta i wybałuszyłem oczy na widok rozciągający się przede mną. Naprzeciwko mnie stała postać, a dokładniej moje własne odbicie. Przecież przez ten cały czas, nawet nie wiedziałem jak wyglądam. Ujrzałem tam szczupłego, silnego blondyna z lekką grzywką opadającą mi na czoło. Twarz była zaskakująco szczupła, zaś oczy były nadzwyczaj jasno-zielone, prawdopodobnie bardzo rzadkie i niespotykane. Wszystko to opierało się na silnych ramionach i wysportowanej sylwetce. Byłem tak obrzydliwie przystojny, że przez chwilę przeszło mi przez myśl, iż to wyłącznie za moją posturę Emily wyciągnęła mnie z komisariatu. Postanowiłem na jakiś czas wstrzymać się z tym pytaniem i zaczekać na odpowiedni moment. Ubrany już zszedłem po schodach wciąż wysłuchując piękną melodię słów wydobywających się z ust mojej wybawczyni. Zastałem skromnie przygotowane śniadanie oraz trzy siostry. Emily spojrzała na mnie swoimi piwnymi oczyma.
- Ładnie śpiewasz
 - Żartujesz, prawda? – zagadnęła unosząc jedną brew do góry
- Nie śmiałbym. Naprawdę śpiewasz jak prawdziwa profesjonalistka – zarumieniła się i bez słowa wskazała mi wolne miejsce przy stole, pomiędzy Kate i Jade. Te udając, że mnie nie widzą wbiły wzrok w swoje talerze. Nie odzywaliśmy się do siebie przez dłuższą chwilę, gdy znienacka Emily zagadnęła.
- Po śniadaniu chciałabym przejść się z Kate i Jade na plac zabaw. Może do nas dołączysz? – akurat miałem napchane usta jajecznicą, więc czym prędzej ją przełknąłem, prawie się dławiąc i zwróciłem jasno-zielone oczy na szatynkę.
- Jasne, czemu nie. Chętnie się z wami przejdę! – przytaknąłem i wstając odłożyłem pusty już talerz do zmywarki. Kolejne dziesięć minut zajęły nam przygotowania do wyjścia na świeże powietrze. Wychodząc było spokojnie. Za spokojnie. jak gdyby zaraz coś miało się wydarzyć. Widocznie stałem się bardzo wrażliwy na otoczenie i pustkę na ulicy, która nawet mnie irytowała. Szliśmy powoli i od czasu do czasu słyszałem śmiech sześciolatek, lecz nic poza tym. Powiedziałem to zbyt szybko, bo to co ujrzałem mijając kolejny zakręt, przerastało wszelkie moje wyobrażenia.




        Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. Pszepraszam was, że tak długo zwlekałam z tym rozdziałem.   Ci co nieposiadają konta mogli zauważyć, iż wcześniej nie mogli komentować. Teraz mogą robić to już wszyscy, więc zachęcam do wyrażania swoich opini. 
Szablon wykonała DaFne z Wyimaginowanej Grafiki.